Wiejska szubienica

   W wielu miastach, których korzenie sięgają średniowiecza, nawet po dziś dzień, na rynku lub centralnym placu, możemy oglądać symbol „temidy” tamtego okresu, jakim jest pręgierz. Wykonywano pod nim przede wszystkim wyroki śmierci na zbrodniarzach lub tych, którzy w sposób ciężki złamali prawo miejskie, książęce, itd.

   Chyba żaden z mieszkańców Wielisławia nie wie, że podobne miejsce znajdowało się także w naszej miejscowości. Charakterystycznym zjawiskiem dla okresu średniowiecza było obdarzanie właścicieli ziemskich tzw. immunitetem sądowym, to jest prawem sądzenia swoich poddanych, w tym karą śmierci. Miejscem kaźni w naszej wiosce była szubienica, która znajdowała się za tzw. Dworem Górnym i wygonem (miejscem wypasania bydła), gdzieś na polach rozciągających się między dzisiejszym Wielisławiem a Polanicą Zdrój.

   Od czasu, gdy jezuici stali się właścicielami majątku rycerskiego, tzw. Dworu Górnego, w Starym Wielisławiu (1613 r.) przysługiwało im również wyższe prawo sądowe, z karaniem śmiercią włącznie. Z zachowanych źródeł wiemy, że zakonnicy skorzystali z tego prawa tylko raz. 28 czerwca 1616 r. mieszkańcy Wielisławia zbudowali szubienicę, na której dwa dni później zawisło dwóch złodziei. Zostali oni skazani na śmierć przez sąd, który obradował przed „pod gołym niebem przed sędziostwem”, a na plac kaźni oprowadzili ich osobiście dziekan Hieronim Heck i jezuita Franz Adler, kapłan w Szalejowie.

   Do naszych czasów zachowała się ciekawa relacja dotycząca wystawienia nowej szubienicy w 1678 r., w związku ze skazaniem na śmierć złodzieja o nazwisku Johannes Krasel.

   W dniu 14 lipca 1678 (o 7 rano) przed karczmę sędziowską w Starym Wielisławiu zajechał powóz, w którym podróżował z Kłodzka Prokurator kolegium jezuickiego o. Ferdinand Osteschaw. Towarzyszyli mu o. Michael Kopp, królewski fiskał (poborca podatkowy), Karl Eusebius, dziedzic Ehrenburga i o. Johann Hecht. Gdy powóz zatrzymał się dostojnicy weszli najpierw do dużej izby w karczmie, a następnie zebrali się na placu ławniczym.

   Na rozkaz kłodzkiego rektora jezuitów, właściciela wsi, stawili się tam wszyscy sołtysi, ławnicy i urzędnicy z wiosek podległych jezuitom, a także mieszkańcy Wielisławia. Gdy wszyscy zgromadzili się na placu fiskał zwrócił się do zebranych z mową i nakazał bezzwłoczne zabranie się do pracy i wystawieniu nowej szubienicy.

   W tym celu wszyscy zebrani, w uporządkowanym orszaku, udali się na plac budowy. Pochód otwierało czterech muzykantów, za którymi postępowało czterech mężczyzn uzbrojonych w muszkiety. Za nimi szli w dwóch oddzielnych rzędach, parami wszyscy stolarze z dóbr jezuickich oraz młynarz wielisławski z potrzebnymi narzędziami. W pewnym odstępie za nimi miał jechać powóz z dostojnikami, Ci jednak postanowili pójść pieszo. Po nich znów szli mężczyźni uzbrojeni w muszkiety. Dalej kroczyli w pochodzie sołtys wielisławski Georg Büttner z ławnikami, dalej pozostali sołtysi i ławnicy, a w końcu mieszkańcy Wielisławia.

   Orszak poruszał się w górę wsi, następnie wygonem (terenem do wypasania bydła) pod starą, walącą się już szubienicę. Z relacji wynika, że wystawieniu szubienicy towarzyszył rozbudowany ceremoniał.

   Najpierw wystąpił fiskał, który wykonał trzy uderzenia siekierą w leżący obok starej szubienicy drąg drzewa, z którego miano wystawić nowy szafot. Po nim to samo uczynili w kolejności: o. Kopp, prokurator jezuicki, sołtysi i ławnicy. Każdy z nich wykonał ponadto trzy symboliczne wbicia łopat w doły dla trzech słupów nowej szubienicy. Na końcu zaś uderzyli, w tym samym porządku, po trzy razy siekierą w drzewo starego miejsca straceń.

   Potem do pracy przystąpili stolarze i młynarz. Nowa szubienica była gotowa w ciągu dwóch następnych godzin. Poszanowano przy tym zasadę, że „żaden słup i żaden inny kawałek drzewa nie powinien zostać odwleczony, lecz musiał zostać zużyty”.

   Ceremonialne wystawienie nowego miejsca kaźni, łącznie z rozbiórką starej szubienicy, trwało ok. 4 godzin.

   Wiadomo także, że pięć kawałków żelaza, niezbędnych do zbudowania nowego szafotu, wykonał za darmo, za zgodą wyższego regenta Sigmunda Hoffmana, niejaki Ludwig Geschwund, „mistrz leśny z cesarskich gór”.

   Po zakończeniu prac sformowano ponownie pochód, który obszedł raz nową szubienicę i wyruszył w drogę powrotną do karczmy, gdzie sołtys ugościł jadłem i napitkiem wszystkich uczestników ceremonii.

   Wszystkie koszty związane z budową szubienicy poniosło „władztwo jezuickie”.

   Ciekawym w tej historii jest udział młynarza w pracach budowlanych. Nie ulega wątpliwości, że jako rzemieślnik wiejski musiał znać się na ciesielce, z czym związany był obowiązek utrzymywania młyna w dobrym stanie, a tym samym samodzielne dokonywanie napraw i remontów urządzeń młynnych.

   Autor relacji próbował wytłumaczyć udział młynarza, przytaczając pewną historię. Pierwszy kronikarz kłodzki – Aulerius, w swojej Glaciographi napisał, że „w 1525 r. powieszono w Kłodzku młynarza z dolnego młyna”. Krótko przed tym pomagał on wybudować szubienicę, a sam wykonał nawet prowadzącą na szafot drabinkę. Gdy wspinał się po szczeblach na miejsce kaźni miał powiedzieć: „Oj, oj, że to Bóg zrządził, zrobiłem sobie szczeble o wiele za daleko jeden od drugiego. Powinienem je zrobić bliżej jeden od drugiego, tak że nie powinienem po nich tak długo stąpać”.

Trzeba jeszcze zaznaczyć, że skazańców chowano na miejscu egzekucji. Być może kiedyś uda się zlokalizować to miejsce w Wielisławiu.