Bitwa z husytami pod Starym Wielisławiem

   W grudniu 1428 r. z Czech do Kotliny Kłodzkiej wkroczyły znaczne siły husyckie, które rozłożyły się obozem niedaleko Kłodzka, między Starym Wielisławiem i Szalejowem Dolnym. W ciągu 14 dni pobytu w tej okolicy, splądrowali okoliczne miejscowości, ucierpiał także Stary Wielisław, gdzie taboryci spalili kościół parafialny, dwór sędziowski, karczmę i wiele chałup chłopskich.

   Miejsce obozu husyci wybrali nieprzypadkowo. Na równinie pod Wielisławiem zbiegały się rzeki: Bystrzyca Kłodzka i Wielisławka (poniżej stojącego tu młyna). Oba strumienie, co można zauważyć jeszcze dziś, są dość płytkie, lecz biegły wśród stromych brzegów, częściowo w bagnistym terenie. Obóz husycki pozwalał kontrolować przeprawy przez obie rzeki, podobnie jak drogi, w rozwidleniu których został założony. Tu zbiegały się szlaki w kierunku Wielisławia i dalej Bystrzycy oraz w kierunku Szalejowa i dalej Kudowy. Tabor osłaniały ponadto strome zbocza Czerwonej Góry, której szczyt stanowił doskonały punkt obserwacyjny Kłodzka i okolicy. Bliskość wypełnionych letnimi plonami wielisławskich: młyna i tzw. dworu dolnego (podobnie znajdujących się w pobliskim Szalejowie) zapewniała wyżywienie dla ludzi i zwierząt.

   Tu właśnie, w dniu 27 grudnia doszło do jednego z najkrwawszych starć wojen husyckich na Śląsku. Co ciekawe, we wszystkich źródłach z tego okresu mowa jest o bitwie, która rozegrała się „koło Szalejowa” lub „opodal Kłodzka”. Dopiero późniejsza tradycja umiejscawiała ją „pod Czerwoną Górą” lub „pod Starym Wielisławiem”. Z kolei dziś określa się ją jako „bitwę z husytami, stoczoną między Szalejowem Dolnym a Starym Wielisławiem, pod Czerwoną Górą”.

   Próbę rekonstrukcji bitwy podjęli się jak dotąd jedynie historiografowie niemieccy. Według ich szacunków koalicji antyhusyckiej, której przewodził książę Jan Ziębicki, z dynastii Piastów, udało się zmobilizować się ok. 500 rycerzy, 1000 konnych i 2500 najemników z księstwa ziębickiego, wrocławskiego, nysko – otmuchowskiego (biskupiego) i świdnickiego. Wydaje się, że większość zgromadzonych sił stanowiła jednak piechota.

   Na czele tych sił 27 grudnia 1428 r. Piastowicz ruszył w kierunku Kłodzka. Obfite śniegi i mroźna pogoda spowolniły pochód wojsk książęcych. Dotyczyło to szczególnie grzęznących w śniegu wozów taborowych. Zniecierpliwiony wolnym tempem marszu Jan Ziębicki pod Przyłękiem miał odłączyć się od głównej kolumny i biorąc ze sobą większość konnicy pogalopował w kierunku Kłodzka. Niedaleko Dębowiny do księcia przyłączyć się miało 600 rycerzy i konnych z Hrabstwa Kłodzkiego. Na czele tych sił, ok. godz. 15 Jan Ziębicki dotrzeć miał do Kłodzka. Tutaj szpiedzy mieli też przekazać mu informację o przebywających w pobliżu miasta husytach.

   Według nich, pod Szalejowem miał znajdować się nieumocniony i prawie w całości opustoszały obóz kacerzy. Przyjęto, że husyci zajęci plądrowaniem okolicznych wsi, nie spodziewają się żadnego zagrożenia. Siłami czeskimi dowodzić miał Jan Kralovec.

   Znany ze swojej zapalczywości i ufający swoim umiejętnościom walki konnej, książę ziębicki postanowił skorzystać z okazji i uderzyć na rozproszonych husytów, wierząc w łatwe zwycięstwo. Zarządzony został natychmiastowy wymarsz z Kłodzka. Decyzja książęca jest tym bardziej zaskakująca, że równocześnie szpiedzy donieśli o drugim, znajdującym się w pobliżu, tym razem umocnionym obozie husytów na szczycie Czerwonej Góry, w którym stacjonować miało ok. 5000 Czechów, dowodzonych przez Żyra, zwanego „Białym” oraz Wysso. Co jeszcze bardziej zastanawiające, książę wyruszył na czele ok. 1000 – 1500 konnych wojowników, a warto zaznaczyć, że nie wszyscy oni byli odzianymi w zbroję rycerzami, znaczną liczbę stanowili lekkozbrojni i słabiej opancerzeni. Za orszakiem książęcym wyruszyła pewna grupa konnych i ok. 1000 piechoty, mieszczan i chłopów z Ziemi Kłodzkiej, której zadaniem było zapewne związanie walką taboru na szczycie Czerwonej Góry, aż do czasu rozprawienia się księcia z drugim obozem taborytów. Jak się wydaje książę liczył, że szczupłość skierowanych przeciwko husytom sił koalicji, zamaskuje szybko nadchodzący zmierzch.

   Gdy książę, mijając zniszczoną wieś Zagórze, stanął ze swoimi wojskami na znajdującym się za wsią wzniesieniu zauważył, że informacje uzyskane od szpiegów były nieprawdziwe.

   Oczom zebranych ukazały się istotnie dwa wrogie obozy. Jeden z nich został założony w rozwidleniu rzek Bystrzyca i Wielisławka, z kolei drugi, zamiast na szczycie Czerwonej Góry, znajdował się z tyłu wzniesienia na łące opodal wielisławskiego młyna. Obydwa obozy oddzielała rzeka Bystrzyca. Ponadto poinformowani o zbliżających się wojskach książęcych, przez swoich szpiegów, husyci zdołali przygotować się na ich nadejście. Obóz został wzmocniony taborem, czyli wozami, połączonymi ze sobą za pomocą  łańcuchów, na których ustawiono działa i inną broń palną. Wydaje się jednak, że konstrukcja obozu nie została jeszcze ukończona, czym zapewne podyktowany był natychmiastowy atak wojsk śląskich.

   Książę musiał zatem zweryfikować swój pierwotny plan, zniknął element zaskoczenia, piechota pozostała w tyle, a grudniowy zmierzch był pogodny i jasny. Mrok rozświetlała ponadto odbijająca się od śniegu łuna podpalonych przez Czechów wsi.

   Jan Ziębicki podzielił swoje szczupłe siły na dwie części. Sam na czele pierwszego oddziału, składającego się z rycerzy Ziębickich i konnych Kłodczan miał uderzyć na budowany pośpiesznie tabor i w tym celu przeprawił się przez rzekę Bystrzycę. Ciężkie rycerstwo miało uderzyć w luki pomiędzy ustawionymi wozami. Towarzyszący księciu Kłodczanie mieli w tym czasie zejść z koni, zaatakować wozy, wybić łączące je łańcuchy, odciągnąć je na bok i podpalić. Do tego czasu na pole bitwy miała nadciągnąć piechota i rozprawić się ostatecznie ze słabiej uzbrojonymi husytami. Książę liczył, że działa taborowe nie wyrządzą jego wojownikom większych szkód.

   W tym czasie drugi oddział, składający się z Wrocławian miał związać walką drugi, mniejszy obóz w rozwidleniu rzek. W odwodzie pozostać mieli Świdniczanie.

   Rychło okazało się jak kruchy był to plan. Nacierającego na czele rycerzy księcia przywitała salwa kilkuset strzałów z taborowej broni palnej, bełtów z kusz i strzał z łuków. W obliczu huraganowego ognia atak książęcy się załamał i atakujący zawrócili. Ci z Kłodczan, którzy dopadli wozów, chcąc je rozdzielić, padli w walce, dostali się do niewoli lub zwrócili się do ucieczki.

   Piastowicz, który oddalił się od taboru postanowił zebrać swoich rozproszonych ludzi i ponowić atak zanim taboryci ponownie załadują swoją broń. Przegrupowanie utrudniali następujący na tyły książęce husyci, którzy po wodzą Wysso wyszli z obozu. Na nich to właśnie spadło uderzenie pozostającego w odwodzie rycerstwo księstwa świdnickiego, dowodzonego przez Georga von Zettritz. Wywiązała się krwawa walka.

   Tymczasem książę, na czele ocalałych Ziębiczan i Wrocławian, którzy teraz do niego dołączyli, ponowił atak na tabor. Husyci, którzy zdążyli już jednak załadować swoją broń, ponownie przywitali nacierających salwą. Chociaż ostrzał nie był już tak skuteczny, jak za pierwszym razem, wystraszeni nią Wrocławianie rzucili się do ucieczki w stronę Kłodzka. Relacjonujący później bitwę kronikarz miał zapisać: „[Rycerze] wspierali księcia, jak zając swoje dzieci, podążali za nim kłusem, jednak bez skierowanych we wroga włóczni; wspierali nikczemnie, fałszywi, wiarołomni, niewierni i źli rycerze krew szlachetną, zdradzili dostojnego księcia i przelali niewinną krew”.

   Dowodzeni przez Wysso husyci zdołali rozbić Świdniczan (pojmany został m.in. Georg von Zettritz), z których wielu poległo. Jan Ziębicki na czele ocalałego z pogromu niewielkiego oddziału znalazł się w potrzasku.

   Sytuację mogła uratować jeszcze piechota Kłodzka, która dotarła na pole bitwy i rzuciła się na pomoc zagrożonemu księciu, włączając się do walki. Z kolei na pomoc krajanom z taboru uderzyli wojownicy Żyra. W krwawej walce, która się wywiązała padli obaj dowódcy husytów. Powoli, ale systematycznie oddziały książęce były spychane przez przeważających liczebnie wrogów w kierunku rzeki Bystrzyca. Skuta mrozem łąka zamieniła się w grząskie błoto, co utrudniało ruchy walczących konno rycerzy. Na skutek tego wielu z nich padło w trakcie odwrotu. Tu też rozegrał się ostatni akt dramatu. Podczas próby przekroczenia rzeki Bystrzycy książę Jan Ziębicki spadł z konia w błoto. Odziany w ciężką zbroję i osłabiony walkami nie był w stanie się podnieść. W miejscu, w którym upadł dopadli go husyci i zabili. Widząc śmierć księcia ocaleni z jego armii wojownicy rozpoczęli odwrót w kierunku Kłodzka, gdzie znaleźli schronienie.

   Następnego dnia husyci zaproponowali Kłodczanom rozejm, by pogrzebać zabitych. Zaiste okropny widok musiał ukazać się oczom tych, którzy zjawili się na miejscu bitwy. Śmierć na polach pod Wielisławiem znalazło ok. 450 rycerzy koalicji antyhusyckiej, z których 50 miano pochować w Kłodzku, a pozostałych w Szalejowie Dolnym. W kościele klasztornym joanitów w Kłodzku miał spocząć miał także Jan Ziębicki, którego ciała, z uwagi na husyckie niebezpieczeństwo nie można było przewieźć do książęcej nekropolii w Henrykowie.

  Polegli husyci, których naliczono ok. 250 pochowani mieli zostać w Starym Wielisławiu, najprawdopodobniej niedaleko cmentarza w miejscu, gdzie stoi dziś kolumna wotywna. Jeszcze w 1769 r. miejsce to nazywane było bowiem „starym cmentarzyskiem

   Po trzech dniach tabor pociągnął przez Strzelin w kierunku Brzegu, gdzie husyci ponieśli klęskę, potem spustoszyli jeszcze Niemczę, Ziębice i Henryków i oblegli Świdnicę, by ostatecznie w lutym 1429 r. przez Ziemię Kłodzką wrócić do Czech.

   Taki finał miał najkrwawszy epizod w historii Naszej wsi.